UrStory

Opis forum


#1 2011-03-23 21:43:57

kolind

Opiekun

Zarejestrowany: 2011-03-11
Posty: 38
Punktów :   

Mrok

Moje opowiadanko, pisać będę w sobie nieznanych odstępach czasu - musi mnie najść "wena" twórcza.

ROZDZIAŁ I - NOC

Aderia, rok 3000
Yesode

- Gerwant!?
- Jestem !
- Jeruski!?
- Obecny!
- Antałkowicz!?
- Jak zwykle.. przecież mnie Pani widzi.
- Jeszcze raz tak się odezwiesz to dostaniesz uwagę!
- Taaa uwagę... w d*pie mam tę uwagę - pomyślałem sobie patrząc w okno. Niebo nie wiem czemu takie szare. Mocny wiatr targa gałęziami drzew uginając je tak, że jedno drzewo kładzie się na drugie. Krople deszczu jedna za drugą kapią z chmury na ziemię a niektóre nawet i na szybę.
- Antek! - głośny dźwięk wyrwał mnie z transu
-Antek! Do cholery, ogłuchłeś!?
- Czego?! -
- Idziesz dzisiaj z nami na boisko pograć Vorky?
- Mogę iść
- Zbiórka o 19:00
- Taaa, jasne, będę.
Lekcje się skończyły, wróciłem do domu. Walizka pod drzwi. Siadłem do stołu i zacząłem jeść obiad. Mieszkaliśmy na -21 piętrze. Na tej głębokości z reguły panuje temperatura minus 8610 kropek Remulaka. W skrócie 8'6.R. Po dokończeniu obiadu poszedłem do swojego pokoju. Wyłożyłem się wygodnie na łóżku i zacząłem rozmyślać. Myśląc tak dochodziłem do przeróżnych wniosków na przeróżne tematy. Zasnąłem.
- Antek, wstawaj ty leniu! Nie zdążysz do szkoły!
- Już zaraz - burknąłem pod nosem jak to mam w zwyczaju robić każdego poranka. Wstałem, wyszykowałem się, zjadłem śniadanie i poszedłem. Jedna winda, potem druga i już byłem na powierzchni.
Była godzina 7:32. Na dworze cały czas ciemno - pewnie awaria elektrowni Gu'tar - W końcu to jedyna taka elektrownia na całych zachodnich równinach.
- To już czwarta w tym roku, ciekawe ile jeszcze... Pewnie Voli maczali w tym palce - pomyślałem.
Przystanek, zobaczyłem na rozkład jazdy który i tak znałem na pamięć. Za 10 minut autobus. Wsiadłem, usiadłem na swoim miejscu i poczułem ruch autobusu. Na dworze było kompletnie ciemno. Nieliczne światełka pochodzące od wojowników rozświetlały tylko drogę. Po 30 minutach jazdy byłem na miejscu. Idąc z innymi weszliśmy do włazu. Winda zawiozła nas na -10 piętro - tam mieliśmy lekcje.
    Codziennie był ten sam schemat, nic nowego się nie działo - no może poza sprawną elektrownią. Od czasu do czasu gdy wyglądaliśmy przez patrzałkę było widać jasną łunę nad horyzontem. To nasi walczyli i ginęli. Walczyli za nasze bezpieczeństwo, za wolność wyboru i wolną wolę. Tam też zginął mój ojciec. Nie wiem w jaki sposób ani co się tam dzieje. Wiemy tylko z kim walczą - Voli'anie. Wojna z nimi trwa odkąd pamiętam. Najstarsze opowieści przekazywane z ust do ust sięgają roku 2500 czyli 500 lat temu. Mówią one o tym, że życie toczyło się kiedyś na powierzchni. Było ciepło i fajnie. Nie było Voli'anów - był pokój. Ludzie nie ginęli i żyli po 160 lat. Dzisiaj średnia życia wynosi 60 lat. W wieku 40 lat jesteś zaciągany do armii. Tam uczą cię jak posługiwać się giwerami i maszynami a magicznych zaciągają do klasztoru w kotlinie - jedynym budynku na powierzchni planety którego nie stopiła wysoka temperatura za nocy albo nie zbombardowali z orbity Voli'anie. Mnie pewnie też zaciągnął, w końcu jutro zaczynam 40 rok życia.
- Antek! Chodź, coś Ci pokarzę!
- Już idę.. idę
- Patrz! To zdjęcie udało się przemycić mojemu ojcu
- Boże, Co to jest!?
- Voli'an
- Skąd to wiesz!? To coś jest 3 razy większe od nas! I my z tym mamy walczyć? W ogóle, jak to udało sie przemycić twojemu ojcu.
- Voli'anie wzięli go do niewoli. Na 2 godziny i 49 minut przed śmiercią udało mu się napisać tę wiadomość.
- Dobra, dobra ale jakim cudem ona do ciebie dotarła. Zarząd przecież wszystko monitoruje.
- Ha! Ano monitoruje, ale nie to!
- Co to jest!? Jeri.. ty nas wpakujesz w kłopoty, ja Ci to mówię.
- Jakie tam kłopoty... proste urządzenie zrobione z domowych składników i odrobiny magii które omija mechanizmy podsłuchowe urzędu.
- Po szkole, chodź do mnie. Tam wszystko na spokojnie obgadamy. Na razie schowaj to w bezpiecznym miejscu.
- Dobra, dozobaczenia.
- Bywaj.
Jeri był moim najlepszym przyjacielem, znamy się odkąd pamiętam. Był również najlepszym umysłem ścisłym jakiego znam. Z matmy zawsze miał 10 a z innych przedmiotów ścisłych 8-9. Często pomagał mi na sprawdzianach, kartkówkach i przy odpowiedzi. Skonstruowaliśmy razem mini granat ręczny który niestety skonfiskował zarząd i pod groźbą przedwczesnego wysłania na front zakazał majsterkowania. Innym razem poszliśmy do wielkiej hali i laserem skradzionym ze szkoły roztopiliśmy zamek do prywatnego pokoju Panny Derisy. Niestety, mięliśmy pecha. Derisy w środku nie było a za to był tam strażnik. Przez ten incydent o mały włos nie znaleźliśmy się na froncie... a mięliśmy wtedy po 15 lat. Jeri jest magiczny. Dzień po jego czterdziestych urodzinach zabiorą go do klasztoru aby nauczać jednej z trzech dyscyplin magicznych. Władzy nad umysłem, władzy na żywiołami oraz władzy nad czarna materią. Ta ostatnia dyscyplina jest co prawda w powijakach i wielu rekrutów którzy zdecydowali się ją trenować nie żyje. Mam jednak niejasne przeczucie, że Jeri wybierze właśnie tę dyscyplinę. Mnie z kolei przydzielą do 3481 pułku uderzeniowego i tam też będą szkolić. Pięć lat szkolenia i na front... gdzie zginę pewnie po jakichś 10-15 latach służby. Śmierć z rąk.. a raczej pazurów Voli'an nie jest niczym złym. jest tu czymś normalnym a wręcz honorowym. Mało który Di'roy dożywa stopięćdziesiątego roku życia.
- Witaj Jeri - powiedziałem cicho do kolegi.
- Siema
- Chodź do pokoju, mama nie może tego zobaczyć.
- Dobra. Mów więc jak to działa.
- Objaśniał Ci tego nie będę bo i tak nie zrozumiesz.
- Skąd ta pewność?
- A skąd ta ledwo 4-ka z matmy z moją pomocą?
- Dobra, mniejsza o to. Wiesz czym to grozi!? Jak nas złapią tym razem już na pewno ześlą na front!
- Masz racje. Ryzyko istnieje duże... Czuje, że żyje!
- Ja niestety razem z tobą. Słuchaj, chcę jeszcze trochę pożyć...
- Nic nam nie zrobią. Nie wiedzą o istnieniu tego urządzenia.
- Dobra przejdźmy do rzeczy. Pokaż raz jeszcze to zdjęcie.
- Masz, patrz!
    Trzymałem w rękach zdjęcie Voli'ana. Prawdopodobnie jako pierwszy człowiek z miasta przed ukończeniem 40-tych urodzin widziałem jak to bydle wygląda. Kształtem przypomina owalne jabłko o średnicy pięć i długości dziesięciu metrów. Wyposażone jest w sześć długich odnóży zakończonych szpicami. Ogon o długości piętnastu metrów z licznymi kolcami wzdłuż całej jego długości. Na końcu ma wielką, świecącą się maczugę. Cały pokryty jest pancerzem o grubości od pięćdziesięciu do siedemdziesięciu Rumalaków. Wnioskuję, że strasznie ciężko jest ich uśmiercić. Co najciekawsze, stworzenia te nie mają głowy, oczu, nosa ani aparatu gębowego. Wyglądają tak jakby zostały zaprojektowane i stworzone tylko do zabijania. Zresztą... udaje im się to znakomicie. Na jednego Voli'ana przypada około 6-8 naszych.
- Uff, to jest coś. Ilu ich jest?
- Nikt się nie doliczył tak na prawdę. Nieważne ile nasi zabiją i tak przyjdą następne.
- Walka jest więc bezcelowa... Nie lepiej się poddać?
- Właśnie nie. Jeszcze, żeby oni nas wzięli do niewoli albo okupowali naszą planetę. Niestety przegrana oznacza eksterminację całego naszego gatunku na tej skale.
- A magowie z klasztoru?
- Co, magowie?
- No wiesz... oni są bardzo silni. Zabijają dwudziestu do trzydziestu Voli'an na jednego maga.
- Widzisz... i tylko dzięki nim jeszcze się utrzymujemy.
- W ogóle, skąd ty tyle wiesz o powierzchni? - niepewnym głosem zapytałem Jeriego.
- Nie mogę Ci teraz o tym powiedzieć. Nikomu nie mogę. To moja najgłębsza tajemnica.
- Praktykujesz magie poza klasztorem!?
- Ty to powiedziałeś.
- Praktykujesz? <chwila milczenia>
- Nie wolno ci tego NIKOMU absolutnie nikomu powiedzieć. Owszem praktykuję ciemną magię odkąd skończyłęm 15 lat.
- Jaaaak? Przecież do tego potrzebne są zwoje... urządzenia, maszyny?
- To bzdura, propaganda zarządu. Magia drzemie w każdym z magicznych na tej planecie. Nie potrzeba niczego, wystarczy wiara i silna wola.
- Znaczy się... co już potrafisz?
- Potrafię się teleportować do dowolnie wybranego, znanego mi miejsca. Znam podstawowe zaklęcie defensywne i ofensywne... które zresztą sam wymyśliłem. Potrafię nasycić przedmiot magią, tak aby posiadał nadane przeze mnie właściwości.
- Na przykład?
- Hmmm... ostatnio nasyciłem metalową kulkę... wydaje mi się, że ma właściwości kontrolne...
- Co to znaczy?
- Znaczy to nie mniej, ni więcej, że mogę kontrolować za jej pomocą dowolnie wybranego osobnika.
- Voli'ana też?
- Tak.
- Skąd wiesz?
- Kilku udało mi się już poskromić.
- Byłeś na froncie? Jak to możliwe.. chyba żartujesz. Nikogo tam nie wypuszczają.
- Wystarczyło jedno zdjęcie ojca... I już tam byłęm. Nie zastanawiałeś się nigdy, gdzie znikam na całe wieczory?
- Myślałęm, że pomagasz matce przy nowo narodzonym dziecku - Twoim bracie.
- Nie, nie pomagam. Doskonalenie ciemnej w domu byłoby zbyt ryzykowne. Pamiętasz, jak mówiłem Ci, że na powierzchni jest tylko jedna budowla, klasztor?
- Tak.. A tak nie jest?
- Pewnie, że nie. Wybudowałem sobie chatę. Daleko stąd. Daaaaleko za linią frontu. Tam doskonalę swoje umiejętności. I bynajmniej do klasztoru iść nie zamierzam.
- W takim razie... nic mnie już nie zadziwi. Co zamierzasz dalej robić?
- Długo na tej planecie się nie utrzymamy.
- Zarząd mówi, że ma wszystko pod kontrolą.
- Zarząd mówi.. zarząd mówi... Mówić sobie może. Ja wiem swoje. Za 100 lat Voli';anie zabiją wszystkich.
- Więc, co zamierzasz?
- Uciec do innej galaktyki, znaleźć tam planetę i zasiać życie.
- Kompletnie zwariowałeś... Życia nie da się "zasiać"...
- Jeszcze nie. Dobra muszę spadać.. chyba sam wiesz gdzie.
- Zabierzesz mnie tam kiedyś?
- Może... Z pewnością na pewno nie teraz. Żegnaj Antku
- Bywaj.
To były ostatnia słowa jakie usłyszałem z jego ust. Potem słuch po nim zaginął. Mnie wyszkolili, wcielili do armii i wysłali na front. Każdego dnia zabijaliśmy po dwadzieścia do trzydziestu Voli'anów. Cudem udawało mi się uchodzić z życiem. Pewnego dnia pojechaliśmy na patrol naszym wozem opancerzonym o pieszczotliwej nazwie "sysunia". Po około dwóch godzinach jazdy okrążyli nas Voli'owie. Miniek jak zwykle siedział na działku. Zaczął pakować w nich tyle plazmy ile tylko się dało. Powalił może z dwóch. Trzeci odciął mu głowę a ciało wyszarpał ze strzelnicy. Urwał karabin plazmowy i wywrócił sysunię do góry kołami. Voli'anie ostrożnie zaczęli zbliżać się do nas w coraz większej grupie. Siedzieliśmy przerażeni i spoceni.
- A więc to tak się umiera na froncie - wyszeptałem do Opiluzesa
- Wyjdziemy z tego, mówię Ci, wyjdziemy - odparł trzęsącym się głosem.
Voli'anie zaczęli dobierać się do naszego autka. Tłukli w niego maczugami na ogonach, rozrywali szpikulcami i zgniatali masą swojego ciała. Opiluzesowi zgniotło nogę. Zacisnął tylko mocno zęby i kazał być cicho. W oddali usłyszeliśmy znajomy dźwięk. To nasze plazmówki szturmowe przybyły nam z odsieczą. Na zewnątrz pojazdu rozpętała się walka. Nic nie widzieliśmy. Najpierw jedna strącona plazmówka, potem druga. Walka ucichła. Nie było nic słychać. Opiluzes ostatkiem sił wyczołgał się przez niewielki otwór w rozszarpanym boku sysuni.
- Antek, narazie czysto! - krzyknął.
- Ja sobie tu jeszcze trochę posiedzę i postaram się uruchomić radio. - odparłem z ulgą.
- Dobra... ale mnie ta noga boli, k*rwa! Ascydoturum nie pomaga. Wykrwawiam się.
- Czekaj, czekaj, wezwę pomoc i wyjdę cię opatrzeć.
- O której noc?
- Za 3 godziny i 36 minut w sektorze B
- Oby nas stąd zabrali bo usmażymy się jak jajka na patelni.
- Oby - odparłem i nadal pracowałem nad radiem.
Nastała głucha cisza. Było ciemno i gorąco jak diabli. Spojrzałem na czasomierz na ręku. Do nocy zostało jeszcze godzina i 3 minuty. Ale ten czas zleciał pomyślałem.
- Radio gotowe! Opi? Opiiiii!? Słyszysz mnie?
Wołałem na próżno. Wyczołgałem się z sysuni z plazmówką w ręku z nadzieją, że nic nie ma na zewnątrz. Po Opilezeusie nie było nawet śladu.
- K*rwa... Voli'anie... Nie przeżyję tego - wyszeptałem do siebie i usiadłem oparty o podwozie auta.Do nocy zostały 24 minuty. Jak zaraz ktoś po mnie nie przyleci to się spalę na popiół. Siedziałem tak i czekałem na śmierć. Czekałem na Voli'anów - nie chciałem umrzeć spalając się w promieniach naszej gwiazdy - Aderii. Do nocy pozostało 6 minut. Wstałem i zacząłem krzyczeć. Miałem nadzieję, że jakiś Voli'an się zaplątał i zechce mnie zabić. O tej porze jednak nikogo już i tak bym nie spotkał. Zaczęło się rozjaśniać i robić coraz goręcej. Temperatura wzrosła do 150.Remulaka. Byłem odwodniony i czułem, że zaraz zemdleję. Z minuty na minute robiło się goręcej. Wszystko zaczęło mnie parzyć a na skórze pojawiły się bąble. Kilka sekund później straciłem przytomność.

ROZDZIAŁ II - CIEŃ

Optima 52 - rok 2017
Vandergrand

- Mika?
- Jestem!
- Delsod?
- Obecny!
- Robber?
- Jak zwykle.. przeecież mnie Pani widzi.
- Ciesz się młody człowieku, że jestem tak tolerancyjną nauczycielką. Jeszcze raz tak się odezwiesz i dostaniesz uwagę!
- Nie mogę się doczekać! - Krzyknąłem to i wkurzony opuściłem klasę trzaskając drzwiami. Wyszedłem ze szkoły i poszedłem spotkać się z kolegą. Mieszkał on niedaleko bo 20 minut jazdy autobusem stąd.
- Witaj Gustawie!
- Siemasz Robber! Kopę lat!
- Nie widzieliśmy się od wczoraj...
- Jak ja lubię tę Twoja spostrzegawczość., pomożesz z matmą?
- Zaraz, najpierw zjemy obiad.. a ty pewno znowu się zerwałeś z lekcji?
- Taaa, nie mówmy już o tym.
- Jak wolisz.
    Siedliśmy do obiadu który ugotowała jego matka. Był całkiem smaczny jak na talenty kucharskie Pani Rotello. Po posileniu się poszliśmy pograć trochę na kompie. Potem wyszliśmy na dwór poszwędać się tu i ówdzie po mieście. Wstąpiliśmy do kafejki internetowej bynajmniej nie z powodu na dostępność sieci. Zaciekawiła nas pewna rzecz. Był to napis na ścianie ale nie taki zwyczajny. Napis ten wyglądał jak cień. Pojawił się i znikał wraz z przesuwającymi się na niebie chmurami. Nie było by w tym zupełnie nic dziwnego gdyby nie fakt, iż nie było źródła powstania cienia. To znaczy, że nic nie stało pomiędzy źródłem światła a ścianą. Przyjrzeliśmy się mu uważniej. Na ścianie widniał napis: "AY66". Przykucnęliśmy. Dotykaliśmy ścianę, zasłanialiśmy światło, zakrywaliśmy sobą napis. Cały czas był widoczny. Gustaw postanowił zrobić djęcie swoim telefonem komórkowym.
- Dobra, mam! - powiedział Gustaw.
- Pokaż.
- Zachowamy to na później i dokładnie zbadamy.
- Ale tu nic nie ma. Jest tylko ściana - odparłem ze zdziwieniem
- Jak to!? Dawaj ten telefon! Osz w mordę! K*rwa! Jak to możliwe!?
- Spójrz na ścianę, napis zniknął!
- Spokojnie, to musi się dać racjonalnie wytłumaczyć!
- Pamiętałeś co tam było napisane?
- Jasne, pisało tam AY66
- Co to może znaczyć?
- A skąd mam to wiedzieć?
- Nie wiem, ja już nic nie wiem.
- Chodźmy do mnie do domu i to jak najprędzej.
    Zaczęliśmy biec do domu Gustawa. Byliśmy wystraszeni i zdziwieni. Spoceni wpadliśmy do jego domu i błyskawicznie zamknęliśmy się w pokoju. Przez cztery godziny rozmawialiśmy o tym co się stało i postanowiliśmy, że nikomu o tym nie powiemy. obiecaliśmy też, że w każdy możliwy sposób postaramy się wyjaśnić to zjawisko i odszyfrować inicjały AY66.
- Dobra, Gustawie, to nie ma sensu. Przewertowaliśmy chyba wszystkie racjonalne wytłumaczenia tego zjawiska.
- Masz rację. Jest już późno, lepiej będzie jak już pójdziesz do domu.
- Dobra, wezmę tylko plecak.
- Chodź, odprowadzę cię.
- Bywaj.
- Trzymaj się i do jutra.
    Dotarłem do domu, zjadłem kolację, umyłem się i poszedłem spać. Długo nie mogłem zasnąć. Rozmyślałem nad tym co się dziś wydarzyło. Była godzina 2:34 w nocy. Wstałem i podszedłem do okna. Rozejrzałem się dookoła. Jako, że mieszkałem na parterze miałem znakomity widok na pobliskie ulice. Ruch uliczny prawie zamarł. Miasto pogrążyło się we śnie. Z bloku obok jak zwykle było słychać odgłosy... namiętnych sąsiadów. Spojrzałem w górę. Niebo było krystalicznie przejrzyste. Było widać wszystkie gwiazdy. Pięknie skrzyły się i błyskały to tu, to tam. Wysoko pośród czarności nieba widać było również światła lecących samolotów gdyż nieopodal było lotnisko. Nagle obok mnie, to znaczy za oknem, coś się poruszyło. Wychyliłem się mocniej i zobaczyłem cień wysokiego człowieka. Przez chwile cień ten stał nieruchomo. Chwile później zaczął biec w moim kierunku. Przestraszony złapałem się mocno framugi okiennej i zacisnąłem zęby. Cień biegnący po ścianie sąsiedniego bloku zdawał się być coraz bliżej. Gdy już był na wyciągnięcie ręki nagle zniknął. Stałem w oknie przez dobre pięć minut. Byłem tak zdezorientowany i wystraszony, że nie byłem w stanie się ruszyć. Zesztywniały wlazłem do łózka i nakryłem się pierzyną po sam nos. Po około godzinie czasu zasnąłem.
- Nie wiesz, nikt z was nie wie, jak to jest widzieć setki, tysiące takich samych przyszłości... i jedno zakończenie. - powiedział tajemniczy głos.
- Kim ty jesteś? No kim? Mów!? Udziel mi odpowiedzi!?
- Oczekuj mnie jutro. Przyjdę do ciebie w nocy.
- Stój zaczekaj, odsłoń swoją twarz. Wyjdź z cieeeeeniaaa! aaaaaaaaaaaaa! aaałaa! Kurcze, znowu spadłem z łózka...

- Wszytko dobrze Robber? - odezwała się matka.
- Tak, znowu miałem koszmary.
- Który to już tydzień? Trzeci?
- Niestety tak.
- Trzeba Cię będzie zabrać do specjalisty.
- On tu nic nie pomoże.
- Wiesz... koszmary nie dręczą bez powodu.
- A jaki niby miałby być powód - odparłem zdziwiony.
    Usłyszałem kroki skierowane w stronę mojego pokoju. To tylko mama. Tata już siedzi w robocie. Istotnie, do pokoju weszła moja matka ze ścierką i wiaderkiem z wodą, jak to codziennie ma w zwyczaju robić. Stanęła nade mną i zaczęła mi się przypatrywać. Dostała błędnego spojrzenia. Wyglądała, jakby się naćpała.
- Wyłoniłeś się spośród tych samych przyszłości by odmienić jedno zakończenie. Niedługo poznasz prawdę. <kaszel>, Co, co. Co ja tu robię? Ach tak, miałam posprzątać Ci pokój. Synku, czemu masz minę jakbyś zobaczył ducha? Chyba na prawdę trzeba iść z tobą do lekarza.
- Nie, niee mamo, ja.. eee, nic... ja już może sobie pójdę. Do szkoły! Tak, pójdę do szkoły!
- Ale dziś jest sobota? - Spytała zdziwiona matka.
- Tak, sobota? Znaczy się... eee, do kolegi. Pójdę do Gustawa. Tak. jego miałem na myśli.
- No dobrze ale uważaj na siebie.

Wybiegłem z domu jak opętany. Biegłem co sił w nogach. Mijałem kolejne ulice. Widziałem już dom Gustawa. Nagle przede mną błysło coś, poczułem spore uderzenie w klatkę piersiową i straciłem przytomność.

Witaj przyjacielu. - Odezwał się tajemniczy głos.
- Gdzie ja jestem? - odparłem z zaskoczeniem i zdziwieniem.
- W mojej głowie. Natomiast Twoje ciało aktualnie upada na chodnik.
- Co... co??? Jeszcze raz, nie rozumiem.
- Skup się, to ważne.
- Najpierw powiedz mi, kim jesteś?
- I tak byś nie zrozumiał.
- Nie wiem czego ode mnie chcesz... Co ja Ci takiego zrobiłem?
- Pytania, pytania... Za dużo pytasz. Naucz się słuchać.
- A ty jakbyś się zachował na moim miejscu?
- Filozofia... niepotrzebna teraz. Dobrze. Po kolei... Swoja drogą ciekawe jak bardzo was ograniczyłem.
- Ograniczyłeś?
- Jak was stwarzałem... kreowałem, zasiewałem życie na tej nędznej planetce.
- Co takiego? Boże, ja chyba naprawdę muszę iść do lekarza.
- Dobra, bez żartów, skup się. Nazywam się Jeri i przybyłem tutaj z przyszłości. Mą planetą ojczystą jest Yesode w układzie gwiezdnym Aderia.
- Z przyszło... co?
- Ehhh, chyba jednak za bardzo was ograniczyłem... ale to dla waszego dobra.
- Kontynuuj.
- O pierwsza logiczna, chodź krótka, wypowiedź. Planetę mą nawiedził... swoistego rodzaju "kataklizm". Zginęli wszyscy... a raczej z perspektywy Vandergrand'u dopiero zginą wszyscy.
- Jak to?
- Moja planeta oddalona jest o 159 tysięcy lat świetlnych.
- Daleko.
- Daleko... o wiele za bardzo was ograniczyłem <sam do siebie>.
- Nazwałeś mnie przyjacielem... czy my się znamy?
- Owszem znamy się. Więc witaj, Antałkowiczu, członku 3481 pułku uderzeniowego. Twoje poprzednie wcielenie spaliło się na powierzchni Yesode. Gdybyś został we wraku sysuni... Zdołał bym Cię uratować. Przybyłem o minutę za późno. Jedyne co zdołałem dla Ciebie zrobić to zebrać wszystkie Twoje cechy wraz ze wspomnieniami i wrzucić do tego ciała.
- Duszaaa?? - drżącym głosem zapytałem.
- Tak to nazywacie? heh, schemat zawsze ten sam. Dać odpowiednie pierwiastki, miejsce do życia, zasiać je i czekać. Wyobraź sobie, że nawet po tym samym czasie od "zapłodnienia" innych planet wynajdywane są te same rzeczy... . Smutne.
- Dlaczego?
- Dlaczego was ograniczyłem intelektualnie? Wiecie zapewne.. który macie rok?
- dwatysiące jedenasty.
- Tak, to już wiecie, że używacie tylko 10% swojego mózgu?
- Tak.
- Planet takich jak wy w tym samym stadium rozwoju w samej waszej galaktyce są cztery: Jesteście to wy, Słońce ze skałą Ziemią,  Andromeda ze skałą Delsig i Ge'rota ze skałą Delmath. A tak z ciekawości, jakiego Boga wyznajecie?
- Al'mudaina, a co?
- Al'mudain, Chrystus, Tyberus czy Ulartachum... bez znaczenia.
- Co jest po śmierci?
- Chyba sam potrafisz sobie juz na to pytanie odpowiedzieć.
- Ałaaaaaa, moja skóra, dostałem bąbli i strasznie piecze!
- Ból to tylko kwestia umysłu. Zwalcz go! Skup się!
- Nie mogę, ałaaaaaaa, aaaaaaaaa piecze , pali!
- Mówiłem, że synchronizacja będzie... gwałtowna.
- Opiluzes.. Opi!! aaaaaa!
- Skup się powiedziałęm! Dobra, tak do niczego nie dojdziemy. Zaraz uderzysz o chodnik to się ockniesz. Na twoją niekożyść wszystko będziesz pamiętał. Niestety twój "racjonalny" umysł odrzuci to co teraz powiedziałem, zepchnie do podświadomości i uznasz to za majaki albo szok po... wypadkowy?. Twój trening niedługo się rozpoooooooo

- oooooooooooo, aaaaaaaaaaaa, aaaaaałaaaaaa. K*rwa jego mać! Głupia wystające płytka, omało sobie kolana nie stłukłem! - powiedziałem sam do siebie, niestety na tyle głośno, że paru ludzi obejrzało się za mną.
Miałem pustkę w głowie. Otrzepałem się i usiadłem na ławce obok. Pojedyncze słowa, zdania i koncepcje śmigały w mojej głowie niczym pociąg pospieszny. Trening? Jaki trening? A nawet, jeżeli, to z ki i gdzie? Jeri? Gdzieś o nim słyszałem, to mój daleki znajomy? Hmm, mam wrażenie, że znamy się od wielu lat. - mówiąc tak do siebie i z błędnym spojrzeniem przesiedziałem dobrą godzinę na tej ławeczce. Przypomniałem sobie po co w ogóle wyszedłem z domu. Spojrzałem w prawo. Widać było dom Gustawa. Dopiero teraz przypomniałem sobie słowa matki. Nie przestraszyłem się zanadto i aż się tym zdziwiłem. Wydawało mi się to takie spójne i logiczne, chodź sam nie wiedziałem dlaczego. Pomyślałem sobie, że może lepiej do Gustawa nie iść. Wróciłem do domu. Podszedłem do matki i ni z tond ni z owad spytałem się, czy wieży w życie poza Vandergrandem. Odparła, że nie wierzy i, że to Al'mudain jest naszym jedynym stwórcą i Bogiem. Uśmiechnąłem się tylko sam nie wiem czemu i poszedłem do swojego pokoju. Położyłem się na łóżku, zamknąłem oczy zasnąłem. Spałem dość długo bo gdy obudziłem się była już szarówka. Zaniepokojona mama spytałą się czy wszystko ze mną dobrze bo nigdy aż tyle nie spałem. Odparłem, że poczułem ogromne zmęczenie i musiałem się położyć. Nagle rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi.
- Ja otworzę, to pewnie Gustaw - krzyknąłem.
Podbiegłem do drzwi, przekręciłem klucz i ku mojemu zdziwieniu ukazała się znajoma mi twarz - chodź sam nie wiedziałęm skąd.
- Witaj, Robber.
- Cześć... ty pewnie jesteś... Nie obraź się ale czy przypadkiem nie Pan Juri?
- Jeri, tak Robberze. Pamiętasz naszą rozmowę?
Popatrzyłem mu głęboko w oczy. Zobaczyłem w nich cały wszechświat. Niezliczone ilośc gwiazdy, planet, galaktyk. Zobaczyłem nieskończoność i po raz pierwszy ją pojąłem. Bez zastanowienia odpowiedziałem
- Owszem, pamiętam. Chodźmy już.
Usmiechnął się tylko lekko i wyszliśmy.
- Znasz jakieś odludne miejsce gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał?
- Tak, chodź za mną.
Poszliśmy na stare ogródki działkowe. Nikt nigdy się tam nie szwenda i jest to bardzo daleko od miasta. Nie wiem czemu ufałem mu bezgranicznie, byłem w stanie zrobić dla tego człowieka wszystko, chodź nie wiem dlaczego.
- Przed tobą szykuje się spory trening - odparł Jeri.
- A co będziemy trenować?
- Nauczę Cię jak poskromić i okiełznać siły Twojego umysłu. Nauczę cię panować nad żywiołami albo dowiesz się co to jest czarna materia. Przeprowadźmy mały test.
Położę przed tobą trzy przedmioty, a właściwie pięć.
    Położył kamień, miseczkę z wodą, świeczkę i powiedział aby to traktować jako jeden przedmiot. Obok położył zdjęcie jakiegoś człowieka a kawałek dalej machnął ręką i powiedział, że tam znajduje się trzeci przedmiot.
- Skup się na pierwszym przedmiocie. - odparł stanowczo.
    Skupiałem się ile się dało i jak mocno się dało, lecz żadnej zmiany nie zauważyłem.
- Skup się na zdjęciu.
    Efekt był taki sam jak wyżej.
- Nie możliwe... - powiedział sam do siebie.
- Co nie jest możliwe?
- Nic, nic. Skup się teraz na tej pustce po Twojej lewej. Tam gdzie machnąłem ręką.
    Nie musiałęm długo się skupiać. Usłyszałem ogromny świst, że aż przytkało mi uszy. Z wrażenia zamknąłem oczy. Gdy je otworzyłem o mały włos nie zemdlałem. Dookoła nas nic tylko płomienie i resztki dosłownie zmiecionych z powierzchni ziemi domów, ludzi i drzew. Po sam horyzont nie widziałem nic prócz śmierci i zagłady. Unosiliśmy się w powietrzu nad 50-metrową wyrwą w ziemi. Niebo błyskawicznie pociemniało i zaczął padać... popiół oraz odłamki tego co kiedyś znałem.
- No to podstawy ataku już znasz, teraz pomyślmy o obronie. - powiedział spokojnym tonem Jeri.


Najpiękniejsze piękno - ogrom nieskończoności
Najgorsze zło - ignorancja

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.firataleague.pun.pl www.ententa.pun.pl www.adw.pun.pl www.promienisci.pun.pl www.txcrashday.pun.pl