UrStory

Opis forum


#1 2011-03-19 16:52:33

Anonimous

Widzący

Zarejestrowany: 2011-03-19
Posty: 2
Punktów :   

W poszukiwaniu imienia.

W poszukiwaniu imienia.

<Rozdział 1. Odrodzenie>

Pragnienie... Nie... Głód? Nie... jednak tak...
-Co? Gdzie ja...-Powiedział bezimienny- Gdzie ja jestem... Kim ja... jestem?
Była noc, nie było widać nawet gwiazd. Noc na tyle ciemna, że wydawało się, jakby to była nieskończona otchłań. Jeden dźwięk, a może dwa.
Jego oddech był tak szybki, że wydawał się równy szybkości bicia serca. Uspokoił się.
-Powinienem iść... tak! Ale dokąd? Pamiętam... gospoda, a może zwykły bar. Niewielkie miasto... rzeka. Jeźdźcy... Aaaaa! Chyba nie powinienem sobie przypominać. Po prostu pójdę...
I szedł nie wiadomą ilość czasu. Noc wydawała się być dniami, tygodniami. Pod nogami było słychać tylko trzeszczenie... lub chrobotanie. To pewnie kamienie-pomyślał i szedł. Robiło się coraz cieplej. A ciemność nie ustępowała.
-Czy to jest noc? Czy może to już koniec mojego świata, starego świata. To jest nagroda za cierpienie? Cierpienie? Jakie cierpienie... Aaaaa! Znowu...
Szedł długo, aż opadł z sił. Leżał, nie mogąc zasnąć od upału. Nagle, mały promień światła wyłonił się z dalekiej ciemności.
-Wreszcie... już myślałem, że ta noc nigdy się nie skończy.
Niestety, światło które zauważył zgasło momentalnie. On jednak nie stracił nadziei, wstał i poszedł w stronę dziwnego światła. To mój kierunek, tam powinienem iść-pomyślał.

<(Chcę zaznaczyć tutaj, że powieść ta będzie pisana w krótkich rozdziałach, które będę dodawać w swoim czasie. Więc... To nie koniec.)>

Szedł długo, jeśli można tak powiedzieć. Szedł w stronę światła które wcześniej zgasło, a teraz co jakiś czas jaśnieje.
-Już nie daleko-powiedział-jeszcze tylko pare kroków. Był zmęczony, osłabiony i zdezorientowany...
Wreszcie doszedł do dziwnego światła. Światło to było w kamieniu, dziwnym, zielonym kamieniu. Po chwili zdecydował się podnieść, ten dziwny kamień.
-Co... Co sie... Aaaaa!
Urywki z jego życia, ale tylko te złe. Wizja była bardziej przygnębiająca niż ciemność która go otaczała. Kamień zaświecił znowu, tym razem światłem o tysiąc kroć jaśniejszym.

-Ptak? Śpiew ptaków? Nic nie widze... nic... Co sie dzieje!?
Siedział chwile bez ruchu. Powoli odzyskując wzrok, widział trawę, potem mały krzak, potem drzewo, niebo, chmury. Odzyskał wzrok całkowicie, ale nadal się nie ruszał. Był zdezorientowany, nie wiedział dokładnie co się stało, mógł się jedynie domyślać.
Widząc drzewa, ptaki na niebie i czując chłodny wiatr, postanowił wejść na górę, która była niedaleko. Nadal był osłabiony i głodny. Po drodze potykał się wiele razy, i upadał, jednak to nie przeszkodziło mu, w wejściu na górę. Na szczycie góry, albo bardziej górki, zaczął się rozglądać.
-Las... tylko las. Nie! Coś tam jest, wieża? Nie! To miasto! Wreszcie! Na pewno mi pomogą! Ale to z dzień drogi z tond... nie dojde w tym stanie. Znajdę coś do jedzenia i schronienie na noc.
Szedł lasem, nie dłużej niż dwadzieścia minut. Na polanie, w środku lasu stał wóz. Bezimienny postanowił do niego podejść. Za wozem siedział mężczyzna, w średnim wieku. Nie miał przy sobie broni.
-Witaj.-powiedział bezimienny-Przepraszam, nie chciałem cie wystraszyć.
-O, witaj.
-Nie miał by szanowny pan czegoś do jedzenia? Od paru dni, przynajmniej tak mi się zdaje, wędruje, bez jedzenia czy wody...
-Owszem, coś się znajdzie.-Wędrowiec wyciągnął z wozu kawałem chleba i suszonego mięsa- Prosze.
-Jestem niezmiernie wdzięczny.
Bezimienny jadł szybko, dławiąc się co drugi kęs. Wędrowiec rozpalił ogień.
-Dzisiaj, nie radze podróżować przez las.-powiedział wędrowiec- W tych czasach można napotkać bandytów, lub co gorsza stado jakichś dziwadł. A właśnie, można zapytać o imie?
-Zapytać? Zawsze można... tylko gorzej z odpowiedzią, nie pamiętam, prawie nic nie pamiętam. Obudziłem się w lesie...-skłamał- aż zobaczyłem twój wóz...
-Pozwól więc, że zdradze ci moje imie. Jestem Elias, z Gliwen.
-Gliwen?
-To zamek... na północ z tond.
-Miło mi cię poznać, Elias.
Rozmawiali o czasach jakie nastały, to była jednostronna rozmowa. Bezimienny słuchał uważnie, a Elias tłumaczył mu to jakie stworzenia można spotkać w lasach, opowiadał mu o grupach bandytów, atakujących kupców.
Robiło się ciemno. Elias miał w wozie skrzynie, wypełnioną kocami i innymi rzeczami, takimi jak krzemienie, siekiera, zdobiony miecz dziwnymi runami. Postanowili się położyć. Bezimienny zasnął szybko, a Elias siedział oparty o wóz, z drugiej strony obozowiska.

<-->

Był już ranek. Bezimienny wstał. Niestety, nigdzie nie było Eliasa, ani jego wozu. Co było dziwne, bo Elias nie miał ani jednego konia. Przy wypalonym już ognisku, bezimienny znalazł worek. W worku tym było trochę chleba, suszonego mięsa, zwykły krótki miecz, 5 złotych monet. O dziwo były też tam prawie nowe buty ze skóry, czysta koszula i spodnie, które miały jedną niewielką dziurę.
-Dobry z niego człowiek...-powiedział do siebie- dobry człowiek...
Siedział jeszcze chwilę, próbując się rozbudzić. Przebrał się w rzeczy które zostawił mu nowy przyjaciel. Swoje, brudne, podarte rzeczy, zostawił przy obozowisku.
Myślał chwile, i przypomniało mu się o wiosce którą widział z górki. Postanowił do nie iść. Po chwili podróży znalazł drogę, i poszedł nią.

<-->

Szedł niezbyt długo. Nagle usłyszał szelest liści, odwrócił się, i niczego nie zobaczył. Znowu szelest, znowu to samo. Gdy za trzecim razem się odwrócił, usłyszał tylko trzask łamanego drewna... potem nic więcej nie widział.


<-->

Bezimienny obudził się wieczorem. Pokój był nie za duży, ale przytulny. Na ścianie, nad kominkiem wisiało trofeum, głowa jakiegoś zabitego stworzenia. Postanowił się rozglądnąć. Jednak nie mógł wstać. Głowa mu wprost pękała, a gdy próbował wstać, ból się nasilał i zaczynało mu się kręcić w głowie. Nagle poczuł ból, gdzieś na brzuchu. Odsłonił koszulę. Zobaczył tylko bandaże i postanowił ich nie zdejmować.
-Ciekawe co się stało...-powiedział do siebie cicho.
Nagle mały hałas. I szepty.
-Ej, chyba się obudził, idź sprawdź.
-Sam se idź! Ja ci przecież nie służe...
-Wiem. Zawołaj Marie, to ona go tu przywlokła.
Nagle szepty ucichły, ale tylko na chwilę.
-Przywlokłaś go tutaj, to teraz się nim zajmij, jak już nie śpi.
-Wiem, a przecież to tylko ja się nim opiekowałam, jak był nie przytomny.
Szepty ucichły znowu. Teraz słychać było tylko ciche trzeszczenie desek w podłodze. Trzeszczenie to było coraz bliżej drzwi. Bezimienny nie wiedział co robić. Nic dziwnego, był zdezorientowany. Drzwi się pomału otwierały i słychać było miły głos dziewczyny.
-Hey tam, śpisz?
Bezimienny nie odpowiadał.
-Jeśli nie, powiedz coś, prosze.-powiedziała dziewczyna
-Nie...-zdecydował się-nie spie.... Maria tak? Ty się mną zajełaś? Co mi się stało?
-Powoli, musisz odpoczywać, nie szarżuj tak. Tak nazywam się Maria. Tak, ja cie opatrzyłam. A po trzecie... nie wiem.
-Musisz coś wiedzieć.... prosze...
-Znalazłam cię przy drodze, z jeziora. Byłeś cały obity. Krew leciała ci z głowy i brzucha... Miałeś szczęście, że to ja ciebie znalazłam.
-Hmmm?
-Yyyy... bo ten... Jestem jedyną uzdrowicielką w tej wiosce...
-Jestem więc niezmiernie wdzięczny, tobie i bogom, którzy mi cię zesłali.
-Każdy by sie tak zachował na moim miejscu. A tak przy okazji, jak masz na imie?
Chwila ciszy...
-Bo wiesz...-zdecydował się bezimienny- Bo widzisz, ja straciłem pamięć. Nic nie pamiętam, prawie nic. Wiem tylko, że wczoraj spotkałem człowieka o imieniu Elias, który podarował mi pare rzeczy. Tylko tyle wiem... o sobie...
-Nie wiem jak ci to wytłumaczyć... ale to nie mogło być wczoraj. Znalazłam cię trzy dni temu. A co do twoich rzeczy... Gdzieś je położyłam, poczekaj.
Maria wyszła z pokoju. Znowu szepty.
-I co Maria? Zły? Dobry? Może troche przygłupawy... to sie do pracy w polu przyda. Hehehe...
-Nawet jeśli by sie zgodził pracować w polu, to dopiero za pare miesięcy. Jak wyzdrowieje do końca, gdy rana się zabliźni... to okropna rana.
-To zły? Czy dobry?
-Nie wyczuwam od niego złych intencji...
-yyyyy... złego czego?
-Nie wydaje się być zły!-krzyknęła dziewczyna.- Gdzie są jego rzeczy?
-... sie znalazła... mondrala jedna...  Oo, tam są...
-Możesz już iść spać, w tym stanie i tak nic nie zrobi... jeśli wstanie o własnych siłach to będzie cud.
Trzeszczenie desek, raczej dwa... Jedno oddalające się, które skończyło się skrzypem drzwi, i cichym trzaśnięciem, a drugie, kończące się na drzwiach przy pokoju w którym był.
-Prosze.-powiedziała łagodnie dziewczyna- To twoje rzeczy.
-Dziekuje... naprawde dziekuje...
-No dobra, już, idź spać! Musisz odpoczywać... dużo odpoczywać.
I wyszła. Cisza w pokoju była niesamowita, tylko co jakiś czas było słychać bzyczenie wrednej muchy, która za żadne skarby nie chciała się uciszyć. Gdyby bezimienny mógł, to by wstał i zabił...
-Raaanyyyy... I gdzie ja skończyłem...

<-->

Obudziły go krzyki i pukanie, silne pukanie w drzwi.
-Otwierać! My z polecenia Baldura!
-Czego wy tu! Podatki płaciliśmy już!
-Nie o to biega! Otwieraj i zawrzyj morde!
Skrzyp drzwi, stukoty butów, metalowych butów. Głos dziewczyny.
-Czemu nas nachodzicie?-zapytała spokojnie Maria- Jeśli nie podatki, to co? To biedna wieś. Odejdźcie prosze.
-Zamknij sie!-odezwał się któryś, metalicznym głosem.-Słyszeliśmy, że przetrzymujecie tutaj zbiega!
-Zbiega? Jak to zbiega...
-A tak to! Dwa dni temu, trzech więźniów uciekło z lochów zamku Eb'aar! Wydajcie uciekiniera!
-To nie może być prawda!-odpowiedziała zezłoszczona dziewczyna- Znalazłam go cztery dni temu na drodze! Nie może być... zbiegiem.
-To sie okaże, a teraz! Gdzie ta szumowina!
-Nie macie prawa zatrzymywać niewinnego człowieka!
-Nie mamy prawa? Ha! Nie rozśmieszaj mnie! To my jesteśmy tutaj prawem! Z rozkazu Baldura zabieramy go, tu i teraz.
Chwila ciszy. Stukoty metalowych butów, wydawało się, że szukają Bezimiennego. Nagle, kolejny stukot, tym razem cięższy. Krzyk.
-Won!-wściekły głos wydawał się znajomy-  Won kurwysyny! Won powiedziałem!
Coś uderzyło o podłogę, coś ciężkiego. Bezimienny postanowił sprawdzić co się dzieje. Z trudem wstał, podszedł po cichu do drzwi, odchylił je. Zobaczył pięciu ludzi, w tych samych kolorach... to chyba gryf, gryf na herbie-pomyślał bezimienny. Była Maria, która stała pod ścianą, wraz z przestraszoną kobietą i chłopem. Zobaczył też dużego człowieka, w hełmie z wielkim piórem i szarej zbroi, pełnej zbroi. W ręce trzymał olbrzymi miecz, którego koniec wbił się w podłogę. Nagle z pod hełmu głos, znajomy głos.
-Schować te scyzoryki i won! Bo skórce o metr każdego!
-Nie doceniasz nas-powiedział jeden z gryfów-A tutaj, to my jesteśmy prawem! Brać go! Żywy lub martwy, bez różnicy.
Gryf który krzyczał stanął z tyłu i czekał. Szary rycerz wyszedł spokojnie z domu, a gryfy za nim. Słuchać było tylko dwa świsty, przerażające świsty, których nie dało się niczym zagłuszyć. Bezimienny zobaczył tylko strach w oczach kobiety, potem tylko przeraźliwy krzyk. Maria odwróciła głowę.
-Ciii, ciiii. Wszystko będzie w porządku.
Chwila ciszy, gryf który został tylko patrzał, nie ruszał się. Nagle znowu stukot ciężkich butów, powolny chód. Gryf upadł na ziemie. Zimny, przerażający i kpiący głos...
-Ostrzegałem... ale uciołem troche za dużo, jak ci się zdaje? A właśnie... Won psie!
Gryf nie posłuchał, był zbyt przerażony żeby się ruszyć, a co dopiero uciec.
-Ja poczekam, ale jeden ruch, zły ruch i... Utne na pół!
-Ja... ja... j...
Chłop ciął gryfa od tyłu, ciął go długą kosą.
-I poco to było-Powiedział rycerz-Poszedł by sobie i wszystko było by dobrze...
-Panie, nie było by... tak przynajmniej mamy więcej czasu na ucieczke z tej wioski!-powiedział chłop-Nie śpieszno nam umierać, a przynajmniej nie taką śmiercio! Śmiercio od ognia!
-Dobrze, dobrze. Widzę, że przysporzyłem troche kłopotów.
-Ależ nie! Jesteśmy wdzięczni, zabili by nas, tak czy siak.- powiedziała Maria- Dziękuje, naprawde dziękuje...
-Ciekawe... wyczuwam od ciebie magie dziewczyno, kim ty jesteś?
-Jestem uzdrowicielką. A pan, jeśli można się spytać?
-Lepiej nie wiedzieć. Tak czy siak, ja tylko przechodziłem.-rycerz zdjął hełm- Dozo...
W połowie zdania, drzwi otworzyły się szeroko i wyszedł powoli bezimienny.
-To ty!-powiedział rycerz- Ha! To trochę dziwne... nie uważasz?
-Elias!


<Rozdział 2.>
  <Tajemnica>

-Dobrze... zdradzę ci rąbek tajemnicy... bo ty nie wiesz... nikt nie wie... nikt nie wie jak to jest, jak to jest widzieć setki, tysiące takich samych przyszłości.

<-->

-Hey, jak sie czujesz?-powiedziała łagodnie Maria-Zasnołeś...
-Gdzie...-powiedział zaspany i obolały bezimienny-Gdzie jesteśmy?
-Nadal u nas w domu, ale musimy się pośpieszyć. Niedługo Baldur wyśle ludzi, żeby sprawdzić co się stało z poprzednim oddziałem.
-Dobrze... wezme tylko swoje rzeczy... znaczy twoje Eli.
-Niee... To już należy do ciebie-powiedział ciepło-Tak czy siak... co ci się stało?
-Sam nie wiem. To chyba bandyci... Ale i tak wątpie, nic nie zabrali...
-Znalazłam go cztery dni temu, na drodze z...
-Nie musimy wdawać się w szczegóły-powiedział zimno-Pośpieszmy się, jest z tond drugie wyjście?
-Tak... a czemu...
-Nadchodzą! Szybko! Do wyjścia!
Cała piątka, Elias, Maria, chłop, jego żona i bezimienny poszli do pokoju, gdzie wcześniej on leżał. Maria odsłoniła drzwi, które były ukryte pod skórami na ścianie. Wyszli, słysząc jak frontowe drzwi zostają wyłamane.
-Szybko.-powiedział Elias- nie daleko z tond zostawiłem wóz.
-Właśnie!-krzyknął bezimienny-Jak ty...
-Cicho siedź! Porozmawiamy potem! Tędy!
Biegli. Za starym suchym drzewem, które nie miało liści, jako jedyne w całym lesie, stał wóz.
-Wsiadajcie, przyprowadze konie.
Elias pobiegł szybko.
-Tak w ogóle...-powiedziała cicho i spokojnie Maria-Tak w ogóle, to przecież nie moge cały czas wołać do ciebie przez ej. Pomyśl, prosze, jak moge cie nazywać...
-Nie wiem... wole nawet o tym nie myśleć-powiedział zimno bezimienny-Prosze, ty daj mi je...
-Hmmm... pomyśle.
W tym samym momencie przyszedł Elias, z dwoma końmi. Przypiął je błyskawicznie do wozu, i nie zwalniając tempa ruszyli.
-Pomyśle-powtórzyła Maria- w drodze. Tak wogóle panie Eliasie, gdzie jedziemy?
-Do mojego rodzinnego miasta-powiedział ciepło-Tam nikt nie będzie nam zagrażał... nikt...

<-->

-Wiem!
-Aa! yyy... co?-powiedział obudzony i zdziwiony chłop-o co ci Maria...
-Wiem jakie imie ci dać.
-Słucham więc-powiedział bezimienny
-Aurel, po moim ojcu... może być...?
-Tak. Dziękuje.
-No, Aurel, Maria! Już prawie jesteśmy-powiedział ciepło Elias-Już widać Gliwen!
Nie jechali długo. Przejeżdżając bramę miasta, strażnicy kłaniali się.
-Kim ty jesteś...-powiedział Aurel- W tym mieście...
-Hmmm... nie warto o tym rozmawiać.
Dojechali do gospody. Napis na szyldzie był zamazany... albo zdrapany, jednak z obrazka można było wydedukować, że napis brzmiał "przy białym kotle" lub "pod białym kotłem".
-Tutaj przenocujemy-powiedział Elias- Nie martwcie się o pieniądze, zapłace.
-Oj! Aurel! Twoja rana... otworzyła się! Szybko!
-A no tak...-odpowiedział-Czułem, że coś ze mnie ucieka... ale żeby od razu krew... pfe...
-Oj! Nic nie mów. Spróbuje ją zamknąć. To trochę zaboli.
-Magia lecznicza zawsze boli...-powiedział chłop odwracając się w stronę gospody-psia jego mać...
Nagle dziwne, ciepłe światło i przeszywający ból. Wytrzymał jednak, nie pisnął, nawet nie zamruczał.
-To powinno narazie załatwić sprawe... Jak już mówiłam musisz odpoczywać...
Weszli do gospody. Elias już rozmawiał z gospodarzem, który ukłonił mu się nisko i dał cztery klucze.

<-->

Minął tydzień odkąd przyjechali do Gliven. Cała piątka siedzi przy stole, na tyle Białego Kotła.
-Musimy wam coś powiedzieć.-zaczął rozmowę chłop-Chcemy odejść, wyruszyć w świat.
-Tak-kontynuowała kobieta-Nie możemy cały czas żerować na pana sakiewce.
-Ależ nie ma pośpiechu-powiedział Elias-ostatnio... zarobiłem troche pieniędzy. Więc nie musicie się spieszyć.
-Dziękujemy za pomoc, ale jednak musimy odejść.
-A co z wami, dzieci? Odchodzicie, czy zostajecie?
-Chyba też powinienem odejść.-powiedział Aurel-Powinienem poznać siebie...
-Gdzie pójdziesz?-powiedziała spokojnie Maria-Masz jakiś plan?
-Jeszcze nie, narazie znajde jakąś prace, dowiem się czegoś o tym świecie  i zdecyduje co dalej.
-Niezły plan.-pomknął Elias- A co z tobą Maria?
-Narazie, zostane przy Aurelu, dopóki nie wyzdrowieje do końca.
-Możecie się zatrzymać u mnie. Mam... troche miejsca. Aurel, dla ciebie znajde jakąś prace i naucze cie jak się bronić, oczywiście jeśli chcesz.
-Nie wiem czy moge...
-Musisz. Nie, to ja musze dokończyć. Postanowiłem, że was wyciągne z tych kłopotów. A co zaczne, to skończe, a wątpie żeby ten cały... Baldur zostawił was w spokoju.
-Dobre argumenty. Z chęcią skorzystam z zaproszenia. Ale gdy zaczne prace, ustal jakiś czynsz dla mnie.
-Jeśli moge,-powiedziała cicho Maria- zostane z Aurelem, musze go doglądać, moja magia nie działa... zbyt dobrze. Moge sprzątać i robić inne tego typu rzeczy.
-Zdecydujesz jak już do mnie dojdziemy.
Wstali.
-To my już pójdziemy-powiedział chłop-Mam nadzieje, że się jeszcze spotkamy.
-Do zobaczenia więc, i powodzenia.
Aurel i Maria poszli do pokoi, żeby zabrać swoje rzeczy. Elias został i rozmawiał z właścicielem gospody.

<-->

-Do widzenia panie-powiedział gospodarz-I zapraszam ponownie!
-Do zobaczenia, szczęścia w interesach rzycze!
Poszli główną ulicą w stronę placu. Na placu było pełno straganów, z rybami, niezbyt świeżymi, z tkaninami, z owocami i inne. Na rogu była kuźnia. Kowal który pracował wyglądał na bardzo silnego, ale też wyglądał, jakby cieszyło go to, co robi.
-Witaj panie!-dobiegł krzyk gdzieś z tłumu
-Witajcie witajcie. Co u was?
-A po staremu, przepraszam, ale musze już iść. Niech bogowie będą z tobą.
-I z tobą!
Szli dalej. Doszli do bramy, bramy zamkowej.
-No, jesteśmy na miejscu.
-Co?!-krzyknęli oboje.

<Rozdział 3. Nauka>

-Czy wiesz... Czy wiesz jaki to ból... Przyszłość jest krwawa... I ciągle się powtarza...
-Kim jesteś?-powiedział Aurel-Czego chcesz?
-Nie wiesz... nikt nie wie... Pomocy... Uwolnij mnie... proszę... Ratuj...

<-->

Mieszkają już w zamku Eliasa już miesiąc. Rana już się zagoiła, ale Maria postanowiła zostać z nimi jeszcze przez jakiś czas, doglądać swojego pierwszego poważnego pacjenta. Aurel trenował z Eliasem co wieczór. Elias załatwił mu prace u kowala, żeby stał się silniejszy.
Początek zimy, Elias nauczył Aurela wszystkiego co umiał. Aurel był na tyle silny, że tępym mieczem mógł przeciąć świnie jednym ciosem. Spotkali się w trójkę w sali tronowej zamku Eliasa.
-Powiesz nam wreszcie kim jesteś?
-Dobrze-powiedział Elias-jak widzę niedługo chcecie wyjechać, powiem wam więc. Jestem panem tego zamku. Panem tego miasta. Panem tych ziemi. Dostałem te ziemie w nagrodę za zasługi w wojnie o Kir'aab za morzem.
Aurel uczył się o tej wojnie, była tam wzmianka o bohaterze zwanym Girr Ergi, czyli w starożytnym-Wielki miecz.
-Więc to ty, ty jesteś ten sławny Girr Ergi. To ty zniszczyłeś mury obronne jednym uderzeniem, to ty zniszczyłeś połowę armii wroga.
-Zniszczył bym całą, gdyby nie jeden z... Nie, o tym się nie mówi.
-Rozumiem.
-Słuchaj Aurel. Nauczyłem cię dużo, ale w dalszej drodze musisz radzić sobie sam. Gdy będziecie kiedyś przechodzić koło Gliven, wpadnijcie.
-Dobrze.
-A ty Mario, doskonal swoje zdolności. I mam do ciebie prośbę, zaopiekuj się Aurelem.
-Dobrze, postaram się... Nie! Na pewno to zrobie!
-Cieszę się. Wiecie gdzie pójdziecie?
-Tak-odezwał się Aurel- Dowiem się co chciał ten władca feudalny... ten który chciał mnie pojmać.
-Dobrze, pamiętaj tylko o jednym-głos mu się zmienił-Twoja magia zabija, używaj jej tylko w ostateczności, bo nie tylko twój wróg ucierpi, ale ty i twoi towarzysze.
-Wiem, nie musisz mi tego przypominać...
-A właśnie-powiedział głośnym tonem Elias- Mam dla ciebie prezent!
Wszedł kowal, z którym pracował Aurel, niósł on miecz, dziwny miecz. Który miał pełno run. Aurelowi udało się odczytać tylko dwie z nich, czyli "Śmierć" i "Przeznaczenie".
-Weź go, należał kiedyś do mnie, ale złamał się w pewniej bitwie. Poprosiłem, żeby go naprawiono. Kiedyś był magiczny i nadal wyczuwam ślady magii, odkryjesz jego właściwości na szlaku.
-Dziekuje, jestem niezmiernie wdzięczny.
Aurel, wraz z Maria wzięli już wcześniej przygotowane rzeczy i wyszli z zamku.
-Czas w droge...
-I brak czasu na nią...

<-->

Ostatnio edytowany przez Anonimous (2011-03-23 01:58:33)

Offline

 

#2 2011-03-21 23:28:56

Uroboros

Opiekun

Zarejestrowany: 2011-03-10
Posty: 45
Punktów :   

Re: W poszukiwaniu imienia.

Co ja mogę powiedzieć... nie znam się na tego typu historiach, więc...
(BTW! raja ty... p*jebie, NIE WCHODŹ NA MOJE KONTO, bo zmienię hasło...)


Uroboros- mistyczne stworzenie oznaczające pętle nieskończoności, mistyczny wąż, który wijąc się w znak nieskończoności, gryzie swój własny ogon.

Offline

 

#3 2011-03-22 21:58:57

kolind

Opiekun

Zarejestrowany: 2011-03-11
Posty: 38
Punktów :   

Re: W poszukiwaniu imienia.

hahahahahahahahahahahahahahahaha... Dobra bez offtopu: Co to opowiadanka to całkiem całkiem


Najpiękniejsze piękno - ogrom nieskończoności
Najgorsze zło - ignorancja

Offline

 

#4 2011-03-23 01:22:46

Anonimous

Widzący

Zarejestrowany: 2011-03-19
Posty: 2
Punktów :   

Re: W poszukiwaniu imienia.

Tutaj kończę pisanie. Jeśli ktoś będzie chciał znać dalszy ciąg podróży Aurela i Marii, proszę o podanie e-maila tutaj.

Ostatnio edytowany przez Anonimous (2011-03-24 15:02:04)

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.infofutbol.pun.pl www.pirotechnika.pun.pl www.dashnaruto.pun.pl www.mgskijumping.pun.pl www.wrestlemania.pun.pl