Prolog.
Od dawna krąży legenda, o "Bóstwie" lub... "Demonie", które może spełnić twoje życzenie... Jednak żeby tak się stało, musisz zaglądnąć w głąb swojego serca, i poświecić coś tobie najdroższego... Nie wielu jest zdolnych aby wyciągnąć to z siebie, aby dowiedzieć się, co tak naprawdę czyni Nas, Nami. Dla większości są to wspomnienia, dla innych bliskie osoby... a dla innych mroczne tajemnice... Zapłata jest zawsze tej samej wartości... czyli coś najważniejszego...
|
Siedzieli w lekko przyciemnionym szarymi kotarami pokoju. Delikatne światło dnia oswietlało podłogę a w promieniach przebijającego się to i ówdzie, przez dziury w zasłonach, światła widać było tumany unoszącego się jak plankton w toni wodnej kurzu. Atmosfera była gęsta lecz nie napięta. Stolik był mały o okrągłym blacie. Krzesła z tego samego kompletu idealnie wpasowywały się w otoczenie. Deski pod stopami uginały się nieznacznie wydając przyjemny odgłos jaki to ma w zwyczaju wydawać wyginające się drewno. Adam trzymał w ręku papierosa który powędrował w kierunku ust. Zaciągał sie powoli. Wzrok miał zimny, pozbawiony wszelkich uczuć. Był spokojny a zmysły jego wyostrzone. Reporter: - Jesteśmy tu... i teraz... . Co czujesz? Adam: - Ból. Ból po stracie... Reporter: - Kim dla Ciebie był ten człowiek? Po długiej chwili namysłu i lekim zmarszczeniu brwi odpowiedział: - On... był kimś. Był osobą dumną, honorową. Był mężczyzną którego wychowałem. Reporter: - Ile razy tygodniowo odwiedzasz go...? Adam: - Codziennie rano o 8:00. Świeczka i kwiat bzu który tak kochał... kurwa. Codziennie... Reporter: - A co jesli miałbyś jedną szansę. Co byś zrobił? Adam: - Słucham...? Reporter: - Co byłoby ostatnią w twoim życiu rzecza którą chciałbyś zrobić? Adam: - Zabić. Zabić skurwiela. Reporter: - A co z... Piotrem? Adam: - Jak to co? Reporter: - No wiesz... Nie chciałbys go ujrzeć ten ostatni raz? Adam: - Żadna moc nie wróci życia mojemu synowi... W ogóle co pan mówi? Reporter: - Dobrze, przepraszam. Może chwila przerwy...
Adam wyciągnął z czarnego, długiego płaszcza broń. Przyłożył ja do skroni równoczesnie wypowiadając ostatnie słowa w swoim życiu: - Kiedy nie ma Ciebie ja już nie mam nic. Palec pociągnął za spust. Rozległ sie głośny odgłos wystrzału a krew i kawałki, pogruchotanej od impetu kuli, głowy ozdobiły ściany pokoju.
Było ciemno. W zasadzie można domyślić się, że była noc. Latarnie oświetlały ulice swoim pomarańczowym ciepłym światłem a płatki śniegu delikatnie muskały wrażliwą skórę Adama. Adam: - A więc tak wygląda ta druga strona. - ze zdziwieniem burknął sam do siebie. Niepewne kroki skierował przed siebie pustą i cichą ulicą jakiegoś osiedla. Po drodze minął kilku bezbarwnych przechodniów. Wkońcu odważył się zagadać do człowieka stojącego w bramie osiedla 14a. podszedł do niego, spojrzał prosto w oczy i uniósł delikatnie lewą rękę w geście zakłopotania lub otrzymania pomocy. Obcy mężczyzna na głowie miał kapelusz a ciało swe skrywał pod czarnym jak sama noc płaszczem i rękawicami ze skóry. Twarz jego niesposób było dojrzeć w panującym tam mroku. Nagle ręka jego uniosła się a palec wskazujący poskromił cień który wił się na brukowanej posadzce chodnika niczym wąż wije się przypalany ogniem. Cień ten wędrował w kierunku grupki stojących ludzi. Jeden z ów osobników odwrócił się zdjąwszy kaptur a latarnia pod którą stał oświetliła jego lica. Adam zamarł, ręce zdretwiały mu a całe ciało przeszył zimny, biegnący od stóp aż po czubek głowy dreszcz. Włosy na rękach i nogach zjerzył się. Tajemniczy mężczyzna prawą swą rękę włożył do kieszeni która dopiero teraz, jakby na jego polecenie, wyłoniła się z mroku który go otaczał. Po chwili dłoń zgrabnie wysunęła się ze schowka trzymając maleńka karteczkę na której widniał napis:
<rysunek słońca> 14.05.1987 <rysunek krzyża> .....................
Czarny pan wręczył mu tę kartkę poczym napowrót sięgnął do kieszeni tym razem wyjmując pióro i maleńką buteleczkę. Koreczek od buteleczki zniknął a koncówka pióra delikatnie zamoczyła się w atramencie. Po wykonaniu tych czynności wręczył pióro zrozpaczonemu ojcu. Adam raz jeszcze niepewnym wzrokiem spojrzał na tajemniczą postać poczym drżącą ze strachu ręką dopisał na kartcę aktualna datę. Zwitek papieru stanął w płomieniach spalając się doszczętnie a nieznany mężczyzna rozpłynął się przybierając najrozmaitsze kształty mroku. Głowa Adama zwróciła się w kierunku grupki chłopaków. Pozbawiony kaptura oprawca złapał się za klatkę piersiową poczym jego nieprzytomne ciało osunęło się na podłogę. Jego koledzy bezskutecznie próbowali go reanimować. Adam widział jak mrok zmierza w stronę chłopaka oplatając go swoimi więzami. Z dachu nieopodal wybudowanego domu poderwało się stado kruków trzepocząc i latając dookoła martwego człowieka. Adam ukląkł a łza spłynęła mu po wyżłobionym już od zmarszczek policzku. Począł płakać. Płacz jego był tak głośny a rozpacz tak wielka, że na parę sekund mrok nocy rozstąpił się by w blasku dnia mógł on ujrzeć swojego ukochanego synka przechadzającego się po pobliskim trawniku. Adam: - Synku...! Synkuuu!!! Szlochał klęcząc na kolanach i wspierając się na ramionach. Łzy jeszcze intensywniej zaczęły kapać z policzków a w miejscu gdzie spadły wyrastały kwiaty i zieleniła się trawa. Syn jego powiedział tylko jedno zdanie spokojnym, błogim głosem: - Tatusiu, bądź szczęśliwym człowiekiem. Po czym uśmiechnął się i znikł. Wszystko dookoła zaczęło wirować i stawać się coraz bardziej jasne. W końcu bezgraniczne światło ogarnęło Adama a w świetle tym słyszał odgłosy. Dźwięki te zdawały układać się w jeden wyraz... Adam!
Ocknął się przerażony podrywając się z podłogi na równe nogi. Macał się po całym ciele, głowie, rekach i korpusie. Sapał i dyszał jakby przebiegł dziesiątki kilometrów. Rozchwianym lecz rozentuzjazmowanym krokiem wybiegł z pokoju krzycząc tylko: - Boże! Ja go widziałem, widziałem go!!! Na ustach reportera zdawał się malować delikatnych uśmiech.
|
{nic nadzwyczajnego nie przyszło mi do głowy, więc temat, który był poruszany przez wielu ludzi}
Dom był piękny, zbudowany w starym europejskim stylu. Od bramy wjazdowej, do drzwi tego wspaniałego domu, był chyba kilometr drogi, po której bokach były piękne zdobione lampy i wysoki płot z równo przyciętych krzaków... Za płotem był las, w którym można było co jakiś czas zauważyć nawet jelenia. W domu mieszkał człowiek, z służbą, jednak samotny. Starszy pan siedział właśnie sam przy swoim kominku, paląc fajkę i popijając winem. Do pokoju wszedł jego kamerdyner. Kamerdyner: Tak panie? Starszy człowiek: Tyle razy mówiłem... Mów mi Jan... Kamerdyner: Dobrze pa... Janie. Wzywałeś? Jan: Czy wzywałem... tak... Kamerdyner: Słucham. Jan: Cały majątek, który uzbierałem przez całe moje krótkie życie... To wszystko, nie uchroni mnie od śmierci... Co mam robić... Dał bym wszystko, żeby stać się nieśmiertelny... żeby znowu być młodym, i takim pozostać... wszystko... Kamerdyner: Ale jest pan tego pewien? Jan: Pan... eh... Popatrz na mnie... Jestem stary... umrę już niedługo... A wszystko do czego doszedłem było jedynie przygotowaniem... może nie przygotowaniem, ale wołaniem, strachem przed śmiercią... Oddał bym wszystko... wszystko, aby nie umierać... Kamerdyner: Na pewno? Jan: Tak! Odpowiedział już wściekły stary Jan, po czym zamilkł, i wpatrywał się w ogień. Kamerdyner: Janie, czy wiesz, co jest dla ciebie najbardziej wartościowe? Jan: ... Początek... To nie tak, że zawsze byłem bogaty, jeszcze w młodości robiłem wiele rzeczy... a nawet się zakochałem... Jednak to teraz tylko wspomnienia... jedynie wspomnienia... Kamerdyner: Tak, ale to one tworzą cię tym, kim jesteś. Wiec to jest twoja odpowiedź? "Wspomnienia z dawnych lat"? Jan: Tak... Kamerdyner: Niech tak będzie, jak by nie patrzeć, to wśród twoich bogactw nie ma nic cennego, nic, za co by ktoś mógł oddać życie. Jan: Nie takim tonem! Kamerdyner: Dobrze więc. Czy byłbyś gotowy oddać to, co dla ciebie najbardziej wartościowe, żeby osiągnąć wieczne życie? Jan: Tak. Strach przed śmiercią jest najgorszy, nie ma nic gorszego od tego strachu... Kamerdyner: Człowieku, są rzeczy o wiele gorsze... A teraz śpij... Starszy Jan zasnął w swoim fotelu... (potrzebuje dalszej części ^^ ktoś odważny? Plan jest taki, że na końcu Jan se zgoni, a kamerduś odejdzie śmiejąc się!)
|